Cicha i ciemna dycha

Ten trening jakiś był pechowy nie dość, że przekładany dwukrotnie (na początek z powodu deszczu, potem z powodu późnego zaśnięcia), to był to dopierow początek problemów. Wróciłem z pracy później niż zwykle, w efekcie to dało wyjście na trening o 19:00. Ok standardowo rozgrzewka, ułożenie w pozycji biegowej i testowe 300m truchtu. Włączam nike ipod i cisza oprócz kliknięć nerwowe poszukiwanie w ustawieniach jakiegoś resetu. Nie ma! Na pewno jest magiczny skrót, o którym nikt nie wie 🙁 Sprawdziłem czujnik działa – więc będzie po cichu…

trening_2009_08_12

Bieganie w ciszy. Raczej za tym nie tęskniłem, ale próbowałem znaleźć w tym jakieś pozytywy. Regulacja oddechu, nasłuchiwanie kroków, otoczenia. To wszystko powinno dać lepsze skupienie na technice i szybszy bieg. Okazało się, że te ciche i drobne dźwięki rozpraszają mnie jeszcze bardziej niż muzyka. Słuchanie własnego oddechu nie pomogło w jego regulacji, ale potęgowało odczucie zmęczenia…

Po drugim kółku zaczęło się robić bardzo ciemno, a na liczniku jedynie 5,4 km 🙁 Pojawiła się wątpliwość – co robić? Do wyboru 3 możliwości:

skończyć bieg – to rozwiązanie dla mięczaków, ja twardo realizuję plany – cel Maraton
biegać dalej po lesie – ryzykowne, zawsze można trafić na jeden mały dołek, który wyeliminuje mnie na tygodnie
kontynuować bieganie po ulicach – trochę jaśniej, pewnie tak samo równo. Tylko gdzie tu by pobiec?

Oczywiście wybrałem ostatnią, ale nie powiem, że mnie nie kusiło do przerwania biegu. Ten diabełek w głowie 🙂 Ostatnio wszystkie moje biegi planuję wcześniej. Spodobało mi się planowanie tras i brak zastanawiania się gdzie tu by pobiegać. Udałem się w kierunku domu Obozową, zawsze to jakiś zysk zakończyć bieganie niedaleko domu.

Po minięciu Orlenu – jakieś 200m dalej poprosiły mnie o pomoc 2 panie – pchały duży samochód. W starym BMW zabrakło paliwa.Jak tu odmówić? Stanąłem do pchania i po chwili jedna z Pań nie wytrzymała tempa, druga próbowała jeszcze chwilę, ale potem usiadła za kierownicą. Niezły ten koń mechaniczny 🙂 Grzecznie podziękowały, podobno spadłem im z nieba. Ciekawe czy wszyscy spadający z nieba są tacy spoceni i mają lekką zadyszkę 🙂

Odległość pchania była niewielka 200m, ale wysiłek dość duży. Serce mało mi nie wyskoczyło, oddech też przyspieszył. Znowu diabełek podpowiadał – skończ! Nie poddałem się i lekko zwolniłem. Powoli organizm się wyciszył. Mogłem kontynuować. Stale zerkając na ipoda szukałem drogi: Obozowa, Górczewska, Sokołowska, Syreny, Zawiszy (jeszcze za mało) więc dodatkowo, Płocka, Obozowa, Zawiszy. Uff 10km zrobione – tempo o dziwo świetne 6:00/ km

Po biegu lekki ból w okolicach lewego kolana, i prawe ścięgno podkolanowe. Znowu takie same i nawet bardziej intensywne niż po 20km. Eksperymentowałem kolejnego dnia z czego to wynika. Ból pojawiał się przy skręcaniu stopy do wewnątrz i na zewnątrz. A więc ułożenie stóp. Nie wiem jak z tym walczyć 🙁 Pozostaje wrócić do lektury Chi running i wierzyć, że uda się je wyeliminować.

Podsumowanie:

Na plus:

tempo biegu
wyczucie ciała, przyspieszanie za pomocą pochylenia nawet pod koniec dystansu

Na minus:

powtarzające się bóle – nie potrafię skorygować ustawienia stóp