Maraton S03 odcinek 6 – ciężki trening

Tym razem nie zabrakło mi czasu i motywacji do treningu. Pracowałem naprawdę mocno i dociążyłem organizm treningowo. Wreszcie wchodzę na właściwe obroty.

runner_overload

Wtorek, 4 stycznia 2011- OWB1 + przebieżki – 12km

Tym razem nie miałem wystarczająco dużo czasu, żeby udać się na stadny trening. Postanowiłem więc potrenować w samotności. Tradycyjnie wybrałem dwie 4,5km pętlę po dość dobrze odśnieżonych chodnikach. Jedynym miejscem w jakim musiałem zwolnić to okolice parku. Tempo świetne przebiegane właściwie bez wysiłku 5:48/km. Po dodatkowej rozgrzewce w biegu zrobiłem 8 przebieżek 100m z tempem poniżej 4:30/km.

Czwartek, 6 stycznia 2011 – Kross A – 38 minut

To było moje drugie podejście do aktywnych krosów. Po poprzednim tygodniu miałem duży niedosyt i mocne postanowienie poprawy. Mimo zapowiadanych roztopów leżał zmrożony śnieg. Pierwsze okrążenie pobiegłem asekuracyjnie sprawdzając trasę. Właściwie nogi ślizgały się wyłącznie na podbiegu. Reszta trasy nadawała się na mocne bieganie. Stopniowo starałem się przyspieszać mając w głowie, że muszę zachować siły na końcówkę. Na 3 okrążeniu rozwiązała mi się sznurówka. Wściekły na nią zatrzymałem się i szybko powróciłem do walki o czas. Zbyt asekuracyjnie pobiegłem jedynie na 5 okrążeniu gdy byłem o zaledwie sekundę wolniej od poprzedniego. Tu już rozpoczęła się prawdziwa walka z samym sobą. Kluczowy dla dobrego czasu okrążenia był początkowy szybki zbieg. Jeśli nie udało tam być szybszym dużo trudniej było nadrobić straty na płaskim a tym bardziej pod górkę. Najtrudniej było mi na przedostatnim okrążeniu gdzie tempo kręciło się w okolicy 5:15/km. Opadałem już z sił a musiałem przyspieszać… Tu z pomocą na drugiej części okrążenia przyszedł mi inny biegacz. Poruszał się się szybszym tempem ode mnie. To dało impuls jakiego potrzebowałem. Bardzo powoli zmniejszałem odległość a po rozpoczęciu ostatniego okrążenia za wszelką cenę próbowałem go wyprzedzić. Zbieg na złamanie karku i już widziałem jego plecy. Za chwilę czekał mocny podbieg i moja chwila prawdy. Zaatakowałem ze wszystkich sił i bardzo szybko zostawiłem go za sobą. Potem zrobiłem szaleńczy sprint. Serce wyrywało się z piersi, oddech rzęził, ale przebiegłem pagórkowaty odcinek tempem 4:36/km! Aż o 30 sekund lepiej na 770m niż na poprzednim! Dałem z siebie autentycznie wszystko byłem zaledwie 3 uderzenia od tętna maksymalnego.

Po przekroczeniu linii końca okrążenia musiałem przejść do marszu. Po 5 minutach w marszu tętno spadło do 131 uderzeń, a ja na ciężkich nogach wróciłem do domu. To był morderczy trening z którego jestem dumny. Gdyby nie ten biegacz wątpię czy byłbym w stanie dać z siebie aż tyle.

Sobota, 8 stycznia 2011 – OWB1 – 12km

Wreszcie pierwsze znaki wiosny w środku zimy. Było ciepło a śnieg właściwie zniknął. Potrzebne mi było choć kilka dni tego oddechu od zimna. Niestety samopoczucie było kiepskie. Czułem jeszcze w nogach zmęczenie poprzednim mocnym treningiem. Nogi miałem obolałe, drewniane. Biegłem wyznaczony trening, ale nie byłem w stanie utrzymać podobnego tempa co we wtorek. Tętno było wyraźnie wyższe. Czułem się zmęczony psychicznie i fizycznie. Trochę wbrew sobie zrobiłem te niecałe 12km. Szukałem z utęsknieniem końca… Obawiam się co będzie czekało mnie jutro gdy przyjdzie się mi zmierzyć z 25km wybiegania…

Niedziela, 9 stycznia 2011 – WB – 18km (z zaplanowanych 25km)

Ponieważ pogoda tak bardzo się zmieniła ja również zdecydowałem się na kilka modyfikacji. Przede wszystkim wróciłem do moich Brooksów Glycerin 8 wyposażonych we wkładki Super Feet. To miało pomóc na bóle w okolicach piszczeli jakie trapiły mnie wczoraj. Dodatkowo założyłem mój pas maratoński i zabrałem ze sobą izotonik.

Mimo chęci rozpoczęcia biegania w dzień zastał mnie już wieczór. Nogi były nadal jak z drewna a ochota na bieganie bliska zeru. Tempo oscylowało powyżej 6:10/km i nie byłem w stanie przyspieszyć… Po 5km po raz pierwszy sięgnąłem po bidonik. Napój był jeszcze dość ciepły. Jak zwykle mój organizm zareagował lekkim skokiem tętna. Kilometry płynęły wolno a ja zastanawiałem się jak mogę wydłużyć sobie okrążenie wybiegania. Czułem się słaby fizycznie i psychicznie więc zrobienie kilku okrążeń tej trasy było niewykonalne. Postanowiłem zamknąć kółko ulicą Wrocławską i wrócić po swoich śladach do domu. Szacowałem, że da mi to 16-18km trasy a potem może zmuszę się do dalszego biegu. Na 10km sięgnąłem po kolejne picie. Było już chłodniejsze ale jeszcze nie zimne. Kilka łyków słodkiego napoju wyjątkowo nie dodało mi sił. Walczyłem sam ze sobą w myślach usiłując się dociągnąć do tych 18km. Czas dłużył się niesamowicie, aż wreszcie na liczniku pojawił się 15km. Kolejna tym razem już lodowata butelka pojawiła się w dłoni. Piłem starając sie ogrzać napój w ustach, ale na niewiele to się zdało… Zastanawiam się czy jest jakiś sprawdzony patent na nawadnianie w chłodne dni? Zmęczenie się potęgowało i ostatnie kilometry to był koszmar. Jeśli tak ma wyglądać regeneracyjny bieg to ja dziękuje. Skończyłem po 18km uznając, że więcej sobie zaszkodzę biegnąc dalej niż zyskam. Tym bardziej, że planuję start w Biegu Chomiczówki na dystansie 15km.

Podsumowanie

W tym tygodniu zrobiłem 52,87km w czterech treningach. Po mocnym krosie moja forma się załamała. Ostatnie dwa treningi były przeczłapane. W fatalnej formie i samopoczuciu dokończyłem je w niepełnym wymiarze. W następnym tygodniu czeka mnie przedstartowe odpuszczenie. Liczę, że uda mi się odzyskać nieco świeżości i pobić zeszłoroczną życiówkę w Biegu Chomiczówki na 15km.