Pełna pętla Służewca liczy 2,15km. My nie domykaliśmy całego kółka – kończyliśmy pętlę po 2km. W czasach szkoły podstawowej tylko pierwsza prosta była wyasfaltowana. Dalsza część prowadziła nierównymi drogami gruntowymi. Bieg zaczynał się około 500m podbiegiem z 11m przewyższenia.

Najbardziej pamiętnym dla mnie występem na Służewcu był bieg, w którym byłem na podium. Mogła być to klasa 5-6 podstawówki. Pamiętam, że słońce mocno wtedy dopiekało a nasze zajęcia rozpoczynały się około południa. Nie mieliśmy na sobie zaawansowanej technicznie odzieży, czy biegowych butów. Krótkie bawełniane spodenki, bawełniane koszulki z krótkim rękawem a na nogach zwykłe trampki. Już pierwszy podbieg odsiewał grupę. Pamiętam z innych biegów, że wielu rówieśników przechodziło w jego trakcie do marszu. Tym razem udało się (o dziwo) dotrzymać kroku czterem najszybszym biegaczom.

small_img_0311_

Zdjęcie sprzed 3 lat – około połowy podbiegu

Nie powinno Was to dziwić, ale wszyscy z nich pochodzili z okolicznych wiosek. Na co dzień pomagali w gospodarstwie byli więc silniejsi i bardziej wytrzymali od mieszczuchów. Tym bardziej byli zdziwieni, że załapał się z nimi jakiś „miastowy”. Za podbiegiem tempo się wyrównało i nasza czołowa grupa równo odjeżdżała innym. Ciepło wyciskało z nas litry potu, a usta po kilku minutach były wyschnięte na wiór. W połowie dystansu, gdzie już każdy z nas oddychał rękawami zaatakował Robert. Był najszybszym biegaczem z czołówki biegu. Wysoki, potwornie chudy zarazem silny. Lepiej było unikać z nim starć. Z łatwością zyskał około 200m przewagi.

Oglądaliśmy się na siebie kto będzie w stanie podjąć rękawice, ale nikt nie kwapił się do nadgonienia. Zaczęło się podkręcanie tempa. Nie wytrzymał go jeden z kolegów z czołówki. Odpadł zapewne z powodu warunków atmosferycznych. W normalnych okolicznościach przyrody oglądałbym jego plecy. Pozostała walka o czołowe pozycje. Na podium zabraknie miejsca dla jednego z nas. Po wbiegnięciu na ostatnią prostą grupka szybko się rozpadła. Pobiegłem za najszybszym z naszej grupy, ale nie byłem w stanie go dopaść. Oddaliłem się też na bezpieczną odległość od najbliższego rywala. Tak rozsypani wpadliśmy na „wymalowaną” nogą linię mety.

Byłem trzeci! Nigdy wcześniej, ani później nie udało mi się być tak wysoko. Sukces był ogromny 🙂 I jeszcze te słowa nauczyciela WF. „Tego się po Tobie nie spodziewałem”. Wszyscy wysychaliśmy z pragnienia. Musieliśmy jednak zaczekać na pozostałych kolegów. W przebieralni wypiliśmy parę łyków kranówki a na przewie kupiliśmy sobie po 1l Ptysia. Wypijało się go duszkiem z krótką przerwą na głośne odbeknięcie.