Maraton S03 odcinek 14 – bez smyczy

Tydzień po zawodach to dla mnie najtrudniejszy test charakteru. Jak się zmusić do wysiłku wtedy gdy czuć w kościach jeszcze niedawny bieg na 100% możliwości? Jurek Skarżyński mówi, że najlepsze co możemy zrobić dla naszych mięśni to wyjść na trening i zapewnić im masaż

dog-on-leash

Wtorek, 1 marzec 2011

Tym razem liczne zajęcia nie pozwoliły mi na bieganie rano i popołudniu. Miałem z tego powodu zarówno wyrzuty sumienia (odpuszczony trening) jak i zadowolenia (więcej czasu na regenerację). Jeśli już o niej mowa podsumuję swoje straty z półmaratonu. Bolące mięśnie czworogłowe, bąble na prawej stopie oraz czarny drugi palec też na prawej stopie. Wnioski są proste – w tych butach o ile Podsumuję więc Straty z półnaratonu to bolące mieśnie czworogłowe, bąble na prawej stopie i siny palec. O ile moje Pegasusy w rozmiarze normalnych butów nadają się do treningów – nawet tych długich to na zawody koniecznością są większe. Więcej nie popełnię tego błędu.

Czwartek, 3 marzec 2011 – OWB1 10km

Po niebiegowym wtorku musiał nastąpić ten dzień walki z bólem. Zniosłem go dość mężnie. Pierwsze kilometry nie były najgorsze. Biegłem, trochę za wolno na sztywnych nogach. Gdy mój stary pasek pulsometra zaczął nadawać sensowne wartości tętna okazało się, że biegnę w zakresie truchtu. Wiele kosztowało mnie wysiłku by podkręcić tempo i znaleźć się w drugim. Wtedy odezwały się bolące czwórki i okolice kolan. Zacisnąwszy zęby pobiegłem kolejne kółko wokół parku Moczydło. W międzyczasie pulsometr wrócił do swojego szaleńczego nadawania abstrakcyjnych wartości. Niestety nadaje się on jedynie na szrot. Jutro składam reklamację. Po dotarciu po z niemałym wysiłkiem do 8km rozpocząłem rozciąganie. Było wyjątkowo bolesne i mocno się do niego przykładałem. wykonując dodatkowe ćwiczenia. Ku mojemu zdumieniu dało to znakomite rezultaty. Ból znacznie zelżał i wreszcie mogłem czerpać przyjemność z biegu. Pozostałe niecałe 2 km pokonałem w dobrym nastroju.

Sobota, 5 marca 2011 – OWB1 + przeb – 12km

Sobota to mój dzień wysypiania się. W tygodniu często brakuje na to czasu więc śpię do oporu zwykle 11 czy 12 godzin. Tym razem obudziłem się na tyle późno, że po zjedzeniu śniadania za chwilę był obiad 🙂 Więc pozostało mi biegać później – już przy zachodzącym słońcu. Tym razem zrezygnowałem z awaryjnego pulsometru i biegałem bez denerwującego pikania Forerunnera.

Pełna wolność był ograniczana tempem pokazywanym przez urządzenie, ale kontrolowałem je sporadycznie. Pierwszy kilometr, który miał być przebiegnięty truchtem wyszedł aż 06:29/km. Zdecydowanie za szybko. Czułem się jednak silny, nic mnie nie bolało. Musiałem jednak mocno uważać gdzie stawiam stopy. Po słonecznym dniu została roztopiona woda, która w słabnącym słońcu zaczęła zamarzać. Starałem się kontrolować oddech i tempo. Moim naturalnym tempem wydaje się około 6:30/km. Czuję się w nim komfortowo choć wg tętna sugerowanego przez Jurka Skarżyńskiego poruszałem się wolniej: 6:40 – 6:47/km.

Biegając w małej miejscowości jaką jest Zambrów budzę lekką sensację. Większość ludzi odprowadza mnie ze zdziwieniem wzrokiem, czasami ktoś pokibicuje, czasami zapyta o coś. Tym razem przechodnia zainteresowało ile przebiegłem kilometrów. Niecałe trzy 🙂 Pewnie w jego oczach jest to duży dystans.

Na 6km spotkałem mojego ulubieńca – młodego owczarka niemieckiego, który w odróżnieniu od innych psów nie szczeka na mnie tylko wyciąga głowę do głaskania. Nie mogłem mu odmówić 🙂

Wraz z zapadaniem ciemności wzmagał się wiatr co utrudniało główną część treningu – przebieżki. Te wykonywane pod wiatr były strasznie słabe ledwie po 4:30 z wiatrem poszło już jednak lepiej 3:30 😀

Niedziela, 6 marca 2011 – WB2 – 20km

Niedzielny poranek przywitał mnie słońcem i niebieskim niebem. Aż chciało się wyjść na trening. Na dworze było już mniej przyjemnie – dokuczał silny wiatr. Znowu zacząłem zbyt szybko trucht w 6:21/km! Potem spoglądałem na zegarek znacznie częściej. Pilnowałem tempa na poziomie 6:30/km. Na moje szczęście tak się zdarzyło, że czołowy wiatr utrudniał bieganie w momencie zbiegania z górki.

Truchtając myślałem wiele o zbliżającym się maratonie. Nadal jest dla mnie abstrakcją biegnięcie przez 4h ze średnim tempem 5:40/km. Z jednej strony cieszę się, że wreszcie moje przygotowania są niezakłócone przez kontuzje i choroby a z drugiej strony czuję duży respekt do dystansu maratońskiego a wręcz się go obawiam. Jeszcze nieco ponad 30 dni przygotowań i nadejdzie ten wielki dzień… Muszę dzisiaj zabrać się za logistykę całego przedsięwzięcia.

20km zrobiłem w 2:14:10 co dało zakładaną przed biegiem średnią 6:30/km.

Podsumowanie

Uciekł mi jeden dzień treningowy. Niby to nie tragedia, ale czuję z tego powodu niedosyt. Mam świadomość uciekającego czasu. Na pewno pozbycie się mojej smyczy w postaci pulsometru dodało mi radości z treningów. Nieco się obawiam, że mogę przegiąć z ich intensywnością. Kilometraż jest mało imponujący : 41,72km. Na bieganiu spędziłem 04:33:54.